Pięć trudnych rozstań

Byli integralną częścią naszej rodziny, należeli do grona najbliższych przyjaciół. Razem jedliśmy, oglądaliśmy telewizję, spaliśmy obok siebie. W ostatnim roku rozstałem się z piątką istot, które kochałem, które żyły przy moim boku, ale z którymi nie zawsze mogłem się godnie pożegnać. Ich odejście pogrążyło mnie w smutku, okryło żałobą, która dla większości społeczeństwa wciąż jest dziwactwem, a nawet herezją. Bo przecież ziemię uczyniliśmy sobie poddaną, a w myśl przepisów prawa umarłe zwierzę jest zwykłą padliną, niewartą pochówku – nawet w tak „kulturalnym” mieście jak Kraków.

Maksiu 2010-2022

Jako pierwszy odszedł Maksiu – pokonała go szybka, gwałtownie rozwijająca się choroba. Był wielką, kochaną, ponad 50-kilogramową „baryłą”, która po adopcji wypełniła po brzegi nasze mieszkanie, jednocześnie nie potrafiąc zaakceptować żyjących w nim kotów. Zakochany bez pamięci w Pani Skundlonej, która opiekowała się nim w schronisku, długo traktował mnie jako potencjalne zagrożenie, ucząc mnie sztuki dogadywania się, negocjacji, stopniowego nawiązywania nici porozumienia i stawiania fundamentów prawdziwej przyjaźni. Choć w początkowym okresie nie było miesiąca, w którym nie zostawiłby na mnie śladów swoich zębisk, z czasem przerwy pomiędzy kolejnymi ugryzieniami stawały się coraz dłuższe, aż wreszcie nastało „bezkrwawe” półrocze. Nie było w tym krztyny mojego masochizmu. Jego zachowanie było naturalne – Maksiu kiedyś „nauczył się” gryzienia i była to jego reakcja na sytuacje zagrożenia. Bo… to wielkie psisko w głębi swojego serducha było małym lękuskiem, które w chwili strachu używało zębów. Ostatnie pogryzienie miało miejsce podczas wyjazdu wakacyjnego, gdy usiadłem na chybotliwym krześle i (nie byłem pijany!;) sekundę później leżałem na podłodze. Niezwykła, dziwaczna sytuacja sprawiła, że Maksiu natychmiast rzucił się na mnie (szkoda, że nie na krzesło), by odreagować stres i „przywrócić mir domowy”… Jego ugryzienia bolały, ale jeszcze boleśniejsze było jego nagłe zniknięcie z naszego życia. 12-letni Maksiu umarł 9 listopada 2022, tocząc do końca walkę o powrót do zdrowia.

Oskar 2012-2023

12 czerwca 2023 w schronisku umarł 11-letni Oskar – wielki, „posępny” owczarek niemiecki, który stracił dom, gdy się zestarzał i zaczął się „niewłaściwe zachowywać”. O takich psach mówimy, że dostały „dożywocie”, bo trzeba prawdziwego cudu, by znalazł się ktoś, kto gotów jest przyjść na nieskończoną ilość spacerów zapoznawczych do schroniska i zabrać starego, schorowanego, charakternego psa do domu. Oskar starzał się godnie, roztaczając wokół siebie aurę psa „groźnego” – w rzeczywistości jednak był otwarty na przyjaźń, ale nauczony smutnym życiem był zarazem ostrożny i nieufny. Lubiłem wychodzić z nim na nieśpieszne spacery, w czasie których rozprawialiśmy o ważkich sprawach. Uwielbiałem jego mądre, stoickie spojrzenie, które rzucał mi od czasu do czasu „spode łba”, jego taniec w kojcu z radości, gdy wchodziłem ze smyczą. Oskarowi dane mi było towarzyszyć niemal do samego końca. Mimo akcji ratunkowej umarł nad ranem z powodu rozszerzenia żołądka – typowej przypadłości owczarków, których geny ulepił egoistyczny człowiek. Jego ciało – jak większości psów, które umierają w schroniskach – z urzędniczego nakazu rozpłynęło się w niebycie po odebraniu przez firmę utylizacyjną.

Miki 2008-2023

2 sierpnia 2023 umarł 15-letni Mikuś – najważniejszy pies mojego życia. Umarł cicho i pokornie, jakby nie chciał nam sprawić kłopotu swym odejściem. Podobno było jego życie – ciche i pokorne. Błogosławię zrządzenie losu, które bez ostrzeżenia sprowadziło go pod nasz dach, gdzie dotąd „rządziły” koty, a my sądziliśmy, że to wyklucza adopcję psa… Mikuś po „akcji mrozy” w 2018 miał wrócić do schroniska, gdzie spędził już 6 lat życia – kolejnych 5 lat przeżyliśmy więc razem. Miał galopujący lęk separacyjny (uleczony dopiero przez pojawienie się weterana Wiktora – zmarłego w 2021), agorafobię (na spacery wychodził jedynie na trawnik przed blok – dalsze wyjścia możliwe były jedynie w większej grupie ludzi i psów), specyficzny zapach przewlekłej Malassezii… Był jednym z moich najbliższych przyjaciół. Umarł na moich rękach, zostawiając poczucie straty, której nic nigdy nie uleczy.

Borys 2016-2023

W połowie września 2023, w odstępie zaledwie kilku dni, skręt żołądka zabrał z naszego schroniska dwa owczarki – kilkuletniego Dolca i niewiele starszego Borysa – chłopaków butnych, pięknych i mądrych. W których buzowała gorąca krew i biły równie gorące serca. Ich śmierć była nagła, niespodziewana, niesprawiedliwa – stoi za nią wieloletnia modyfikacja genetyczna tej rasy psów, która w zamierzeniu jej twórców miała być „superrasą”, a którą Natura – niejako grożąc nam palcem – obarczyła śmiercionośna skazą. Obaj zniknęli z naszego życia bez pożegnania, radykalnie skracając swoje schroniskowe „dożywocie”, po długich spacerach pełnych słońca, radości i bliskości ze zwierzęciem, dla którego staliśmy się ważni (a on dla nas). Zostawili nas z nagła osamotnionych, porzuconych, do dziś bezwiednie wypatrujących ich pojawienia się, gdy przechodzimy koło boksów, w których „zawsze” mieszkali. Umierali w nocy, w samotności.

Dolec 2018-2023

„Przecież to tylko psy” – popukają się niektórzy w głowę. Wśród nich również osoby zawodowo powołane do sprawowania opieki nad nimi, nieczułe na ich uczucia, emocje, psychikę. Krakowianie rzucający się na nowo wybudowane mieszkania w szalenie dziś modnej dzielnicy Rakowice, rozrastającej się tuż za ogrodzeniem cmentarza pełnego ludzkich prochów i zwłok, a jednocześnie protestujący przeciwko powstaniu w naszym mieście nekropolii dla nie-ludzkich zwierząt. Paradoksem jest, że to nie psom i kotom jest ona potrzebna (im nasze ceremonie są raczej obojętne), ale ich ludzkim towarzyszom, przyjaciołom, rodzinom, którzy nie chcą grzebać swoich bliskich po kryjomu lub płacić krocie za kremację daleko poza granicami Krakowa.

Maksiu, Oskar, Miki, Dolec i Borys spoczęli na zawsze w naszych sercach i pamięci. Spotkamy się za Tęczowym Mostem.

Arek

Gdy przekonuję do weganizmu, mówią mi "Ty ośle"! Gdy proszę, aby nie więzili psa na łańcuchu przy budzie, nazywają mnie baranem i psubratem. Gdy biegam po lesie, słyszę, że jestem brudny jak świnia i czemu tak capię. Przyznaję - w ostatnich latach skundliłem się (dosłownie!), a mój węch wyostrzył się na ludzi, którzy podle traktują zwierzęta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *