Sony – pies na medal
Niespodziewany deficyt czasu (pewnie objęcie funkcji szefa rządu…), alergia dziecka bądź małżonki (ale, co ciekawe, rzadko właściciela), wyjazd zagraniczny (czyżby roczny kontrakt na Bahamach?), nieposłuszeństwo (hę?), szczekanie (!!!) i choroba zwierzaka ( 🙁 ) to najpopularniejsze powody zrzekania się psów na rzecz schroniska. Każdy z nich brzmi kuriozalnie i najczęściej jest prostackim kłamstwem, o czym wszyscy doskonale wiedzą. I choć czasem nawet właściciel uroni łzę nad losem swojego „ukochanego” pieska, którego MUSI oddać, nie mając ABSOLUTNIE innego wyjścia, decyzji swej już nie zmienia. Bo przecież to człowiek jest najważniejszy, a zwierzę ma mu służyć – w roli podwładnego bądź jedzenia.
Jak Sony trafił do krakowskiego schroniska? Oficjalny powód to „braku czasu dla psa i wyjazd”. Czyli stuprocentowy standard i zero inwencji. A przecież wystarczyłoby ruszyć głową: „to on nie chce z nami mieszkać”, „jest bokserem i ciągle nas bije”, „zamiast szczekać, miauczy”… Nawet cztery lata wspólnego życia pod jednym dachem, obserwowanie jak Sony z rozkosznego szczeniaka przeistacza się w dorosłego, bardzo mądrego psa, próba wyobrażenia sobie (chyba że ktoś nie posiada tego daru), jakim ciosem będzie dla niego przeprowadzka do schroniskowego boksu, nie wystarczyły jego właścicielce, by zaoszczędzić mu cierpienia związanego z przymusową eksmisją i porzuceniem przez najbliższe mu osoby.
Spacerując po schronisku, trudno na Soniaka nie zwrócić uwagi. Ma mistrzowski dar wyskakiwania wysoko w górę i odbijania się od pionowych ścian boksu, który więzi jego energię. Robi to po to, by zwrócić uwagę przechodnia – a nuż podejdzie i zaproponuje wspólny spacer? Gdy wchodzę do jego boksu, przez kilka minut znajduję się w centrum trąby powietrznej. Radość Sony’ego jest tak wielka, że chce mi pokazać całe swoje domostwo – „Patrz! Tu mam jeden kąt! A tu drugi! A tu moja buda! A ten kąt już ci pokazywałem? O, to moja miska. No, chodźmy wreszcie na spacer!!!” – piszczy i skacze wirująca kula radości. Gdy już wychodzimy, Sony co kilka metrów ogląda się, patrząc mi prosto w oczy – „Czy wszystko w porządku? Tylko nie wracajmy szybko! Poszukajmy wody, bo uwielbiam się w niej taplać! Zabrałeś piłeczkę?” Pływanie (obojętnie: w rzece, balii z wodą czy kałuży), gonienie za piłką i bieganie po lesie to jego ulubione rozrywki. Jeśli macie doła, widok rozpierającej go radości na pewno was uzdrowi.
Częsty kontakt wzrokowy sprawia, że z Sonym natychmiast łapie się nić porozumienia. Oczywiście, jak każdemu psu (zwłaszcza wyposzczonemu od ruchu), zdarza mu się szarpnąć smyczą czy doskoczyć do innego czworonoga, ale wystarczy zwrócić uwagę, by tego nie robił i zwykle jest grzeczny. Jestem przekonany, że mieszkając w prawdziwym domu z odpowiedzialnym opiekunem, który zadbałby o to, by się nie nudził, szybko otrzymałby szóstkę za wzorowe zachowanie. A także z innych przedmiotów, bo ilorazem inteligencji przewyższa co najmniej 40% polskich parlamentarzystów. Gdy nocowaliśmy w Sanoku (przed startem w Mistrzostwach Polski w Dogtrekkingu, w których – nota bene – Sony wywalczył 3. miejsce! – vide: Na podium mistrzostw Polski, czyli marzenia się spełniają), wybrałem się z Soniakiem na wieczorny spacer. Długo krążyliśmy w ciemnościach po nieznanej wiosce, aż nagle Sony zaczął ciągnąć mnie do furtki, przez którą wyszliśmy! Sam nie byłem pewien, czy trafiliśmy pod właściwy adres, ale dla niego było to oczywiste.
Z Soniakiem poznałem już wielu moich znajomych. Wystarczy godzina, czasem dwie, by wszyscy deklarowali chęć jego adopcji. Pechowo na przeszkodzie zawsze stoją jakieś czynniki (zwykle posiadane już koty…;)), przez które nadal mieszka w schronisku. Gdy wracamy ze spaceru pod jego boks, Sony ze wszystkich sił zaczyna ciągnąć w przeciwnym kierunku, prosząc, by nie musiał jeszcze wracać na swoje 6,25 metrów kwadratowych. Choć serce mi krwawi, tłumaczę mu, że jego koledzy też czekają na chwilę przepustki, a wtedy natychmiast się uspokaja i posłusznie podchodzi do drzwi. Potem zaliczamy jeszcze chwilę szamotaniny, bo stara się mnie zatrzymać w środku – nie raz już wyciągałem smycz bądź plecak, które skubaniec schował mi w budzie. Gdy go opuszczam, staram się już nie oglądać, bo wiem, że musiałbym spojrzeć mu prosto w oczy.