Rokita o anielskim sercu
Być może już za kilka dni nawoływanie do adopcji Rokity przestanie być aktualne, bo – jak wiem z dobrze poinformowanych źródeł – znaleźli się wreszcie ludzie chętni do przygarnięcia go pod swój dach. Artykuł ten piszę więc po to, by ewentualnie rozwiać ich ostatnie wątpliwości i upamiętnić na Skundlonym kolejnego czworonoga, który skradł mi bezpowrotnie serce.
Rokita pojawił się w schronisku jesienią ubiegłego roku – podobno hasał sobie wesoło na Błoniach i nikt się do niego nie przyznawał, ani później go nie szukał. Imię wybrano mu nieprzypadkowo, bo początkowo nie był miłym psiakiem. Pamiętam nasze pierwsze spotkania „przez kraty”, gdy reagował na mój widok warczeniem (którego powodem był prawdopodobnie strach)… Dziś trudno mi w to uwierzyć, widząc jak gorące bije w nim serce i jak bardzo garnie się do ludzi, których poznał i zdążył już zaakceptować.
Być może nadal potrzebne jest owe „5 minut” na zadzierzgnięcie przyjaźni z Rokitą, jednak ciąg dalszy znajomości z tym cudnym psiakiem stoi pod znakiem opędzania się od jego całusów i wyciągniętych wysoko do człowieka łap. Jego radość na widok dwunożnego przyjaciela jest zawsze tak wielka, że nie sposób mu czasem założyć uprząż, która nieustannie plącze się i mota. Gdy wreszcie udaje nam się wyjść z boksu, Rokita pokazuje swój zadziorny charakterek, obszczekując swych sąsiadów, ale wkrótce potem uspokaja się, w pełni koncentrując się na człowieku.
Bieganie z nim to czysta przyjemność przerywana czasem postojami na wyplątywanie go ze smyczy, która co jakiś czas wpada między jego długie, trochę nieskoordynowane łapy. Co więcej na ostatnim treningu wyszło na jaw, że Rokita to urodzony długodystansowiec, na którym nie robi wrażenia nawet kilkanaście kilometrów biegu w letnim słońcu. Obok niego biegł Nero – jeden z najszybszych i najwytrwalszych północniaków w schronisku, który wyraźnie ustępował Rokicie. Obaj zresztą, choć w obiegowej opinii uznawani są za psich samotników, zaprezentowali się z wyśmienitej strony – po szorstkich warknięciach na „dzień dobry” kilka minut później zapanowała między nimi pełna zgoda, a przez kolejne półtorej godziny nie doszło do ani jednej scysji! Dziś byliby moimi murowanymi faworytami do startu w kolejnych zawodach dogtrekkingowych, a Rokita to moim zdaniem materiał na mistrza przez duże M (pod wieloma względami przypominającego zresztą sławnego Dekreta).
Wspólny trening z Nero, fot. Małgorzata Dziurska Francuz
„Nieszczęściem” Rokity jest jego wygląd stuprocentowego kundla z zakręconym ogonkiem i pewnie dlatego trzeba było aż 8 miesięcy, by ktoś wreszcie dostrzegł jego piękno i gołębie serce, zamiast rozglądać się za „rasowcami”. Jak każdy porzucony, zaniedbany pies na pewno potrzebuje chwili czasu, by pozbyć się zawadiackich nawyków, ale ręczę, że każdy, kto weźmie go do domu i stanie się jego przyjacielem, dogada się z nim w każdej kwestii. Rokita pragnie miłości i odwdzięcza się miłością – czegóż chcieć więcej?
Text i foto by Skundlony